niedziela, 7 września 2014

Chicagoland.



5.09

Mój plan lekcji (który zmieniam w poniedziałek):
  1.  IB Math studies
  2. IB Advanced biology (haha.)
  3. Spanish 1
  4. Orchestra
  5. Lunch
  6. IB Contemporary History
  7. IB American Literature
  8. Choir

Miałam sobie nie iść do szkoły i słodko pospać ( bo oczywiście jet laga nie ma akurat wtedy kiedy muszę wcześnie wstawać), ale o godzinie 8 Lefty wszedł do mojego  pokoju, brutalnie mnie obudził i powiedział, że z Inken załatwione, więc możemy iść do szkoły.  Z wielką niechęcią się zebrałam i w Cse High School byłam na 3 lekcję.

Hiszpański mam głównie z freshman’ami (9 klasą), gdyż jest to pierwsza grupa, która nigdy w życiu nie uczyła się tego języka. Jak ja. Było wesoło, Buenos dias joven, taka sytuacja. 

Jeden chłopak myślał, że Tokio jest w Chinach (Y). A jedna z dziewczyn spała z głową na ławce.


Nauczycielka od orkiestry jest moim mistrzem. Kocha swoje dwa psy,  jej suczka niedawno się oszczeniła, a ona dostała fioła na punkcie młodych. Tak wielkiego, że wystukując rytm, przez całą lekcję patrzy w laptopa z kamerka internetową żeby móc obserwować swoje pieski w ich koszyczku w domu.
Wszystko to skutkuje tym, że nikt nic nie umie, każdy gra co chce  a jej i tak się podoba. Jakiś chłopak z wielkim afro całą lekcję siedział z grzebyczkiem i czesał włosy.

Poznałam Jennę ( jedne z niewielu imion, które pamiętam ) cheerleaderkę, która zaoferowała mi siedzenie ze sobą na lunchu. Poznałam też jej przyjaciółkę, kapitan zespołu i może uda mi się wcisnąć do drużyny ^_^

Na historii było ciekawie, i nauczycielka jest naprawdę świetna. Mimo, że wszystko to już przerabiałam w Polsce to i tak musze się wysilać, bo wymagana ode mnie jest własna opinia i umiejętnośc jej uargumentowania ;_;

Najbardziej hardcorowy okazał się angielski (bo oczywiście wzięłam sobie najtrudniejszy). Dużo pisania i czytania, a na zadanie domowe jakieś 136 definicji i cytaty :P Dostałam też do czytania „Na wschód od Edenu” i NIE ROZUMIEM NIC. Ten stary język angielski jest nie do ogarnięcia, więc tylko patrzę się w książkę ze smutnym wyrazem twarzy.

Najprawdopodobniej zamieniam orkiestrę na drama i teatr po lekcjach bo poznałam parę osób stamtąd i są baaardzo sympatyczni, tzw. Moi ludzie :3. Jeśli chodzi o imiona to pamiętam tylko Jimmy’ego, który jest ze mną też na angielskim, ale byłam w szkole dopiero jeden dzień, więc nie można ode mnie wymagać zbyt wiele.
  
Cristian powiedział, że opowie mi, kto w szkole jest popularny, więc dobrze, bo swoje miejsce w hierarchii trzeba znać xD


Podsumowując, amerykańska szkoła wygląda tak jak na filmach. Całkowity luz, swag i brak jakiejkolwiek chęci do robienia czegokolwiek. Nie wiem czy mi się to podoba, ale na pewno jest inaczej i ciekawiej niż w Polsce.


6.09

NAJLEPSZY DZIEŃ.

O godzinie 9 wyruszyliśmy do Chicago na całodniową wycieczkę (YAAAAAAAAAY). W samochodzie słuchałyśmy z Inken muzyki, ale gdy zobaczyłyśmy wieżowce w oddali to nie wytrzymałyśmy i zaczęłyśmy piszczeć. Największy zaciesz w historii zacieszów. Zdjęcia trzaskałyśmy jak szalone.

Byłam tak podekscytowana i naprawdę, nie zawiodłam się. Chicago to najlepsze miasto w jakim do tej pory byłam. Jest N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-E. Koniec, kropka.

Najpierw poszłyśmy z Inken na Skydeck, Willis Tower. To budynek, który przez 24 lata był najwyższy na świecie (coś ok. 485 metrów). Czekałyśmy półtorej godziny w kolejce i żeby wjechać na samą górę musiałyśmy przejść przez bramki jak na lotnisku. Było warto. 

Obejrzałyśmy 7- minutowy film o historii Chicago i weszłyśmy do pomieszczenia z widokiem 360 stopni na miasto. Potem  do takiego ze szklaną podłogą, więc praktycznie wisiałyśmy nad ziemią. Byłam przerażona xD

Po zjechaniu na dół zjadłyśmy prawdziwe Chicago dogi. Mniam, ale nie dają do nich ketchupu, tylko musztardę. Dziwne.

Było też stoisko przy którym panie dawały spróbować różnych chicagowskich ciast. Ja zrobiłam sobie wstyd, bo wzięłam całe do ręki, a okazało się, że trzeba poczekać, aż ekspedientka odkroi malusi kawałek ;_;(zaczęły się ze mnie śmiać). Nawet nie szło się podegustować.


Później główna atrakcja, czyli trzygodzinna wycieczka po Chicago na dachu autobusu. Widziałam wszystkie największe i najciekawsze miejsca, jezioro Michigan i robiłam zdjęcia jak szalona, a przewodników miałam świetnych i zabawnych. 

Taka ciekawostka, w akwarium chicagowskim jest najstarsza ryba na świecie- jest w nim od 1933 roku. #szacunek.

Miałam też dostać darmowy popcorn i batonika, ale Lefty zabronił nam wysiadać z autobusu na przystankach, więc kiedy podróż się skończyła byłyśmy bardzo głodne. Poszliśmy zjeść do oryginalnego, niesamowitego miejsca, którego nie znalazłabym nigdzie indziej- McDonalda ( po dwa na każdej ulicy. Starbucksów było po trzy).

Nie udało mi się spróbować kultowej deep dish pizzy. Następnym razem.


6 września nigdy nie zapomnę. Once again, uwielbiam Chicago, jego atmosferę i wszystko inne.  Kiedyś tam zamieszkam.

















Można sobie wypożyczać rowery *O*



7.09

Ten dzień nie był zbyt pasjonujący. Przez pierwsze parę godzin po obudzeniu się robiłyśmy z Inken zadania domowe. Ja próbowałam czytać to cudowne „Na wschód od Edenu” ( wciąż nie rozumiem), a Inken uczyła się do testu z chemii. Podziwiam ją, że jeszcze nie pozbyła się tego przedmiotu. W poniedziałek ma sprawdzian z ewakuacji w razie pożaru i tego jak należy być ubranym podczas pracy w gabinecie chemicznym (dwie strony A4).

Teraz już wiem, że gdy się podpalę powinnam krzyczeć: Code one, code one!


O 15 wyruszyliśmy do kościoła protestanckiego. Msza zaczynała się o 17. Było dużo śpiewania i rozmowy. Później było jedzenie (Tak jest chyba co niedzielę) i jakieśs gry. W sumie spędziłam tam około 5 godzin i nie żałuję. Miałam możliwość spotkać znajomych z pikniku i pobyć z tą wielką społecznością, w której każdy jest dla siebie jak rodzina. Ci ludzie są zupełnie różni, a jednak są bardzo blisko i rozumieją się jak nikt inny. Mają w sobie mnóstwo radości i ciepła ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz